174 KM - MESOLA – SAN MARINO [SM]

 

Kolejny dzień zaczęliśmy jak zwykle – od szybkiej pobudki, śniadania i w poszukiwaniu najbliższej kawiarni. W południe zatrzymaliśmy się na opuszczonej stacji benzynowej i zjedliśmy obiad.

Chłopaki mieli ze sobą butlę i gotowali makaron, a my z Radkiem wcinaliśmy kanapki i paczki ciasteczek. W  Ravennie  tłukliśmy się w kółko, nie mogąc znaleźć zjazdu na  plażę. W końcu udało się nam dotrzeć do grupki małych turystycznych miejscowości – gdzie wjechaliśmy na plażę i tam byczyliśmy się przez długą godzinę.

Po odpoczynku pognaliśmy do Rimini, praktycznie cały czas korzystając z nawigacji, bo oznaczenie dróg dla rowerzystów w tych wszystkich małych miejscowościach (czytaj - nie autostrady i drogi ekspresowe) było fatalne i każde rondo praktycznie kierowało nas z powrotem na drogę ekspresową..  W miasteczku Bellaria, niestety nasze drogi się rozeszły. Ja z Radkiem zostaliśmy z tyłu, a chłopaki z Poznania, z którymi pędziliśmy od Wenecji, pognali przodem nie czekając na nas. Trudno – podjechaliśmy sobie na plażę do Rimini  tylko na parę minut, bo czas nas gonił – powoli robiło się późno, a wiedzieliśmy, że musimy wyjechać w głąb lądu i pożegnać się z morzem na jakiś czas. Musieliśmy  przebić się przez pasmo Apeninów. Pełni resztek energii  przekroczyliśmy granicę San Marino.

Byliśmy zachwyceni tym, że udało się nam tutaj dotrzeć i poczuć magię tego malutkiego państwa, w którym po prostu widać gołym okiem zadowolenie z życia tutejszych mieszkańców. Trochę zaniepokoił nas fakt zbliżającego się mroku i brak szansy na znalezienie miejsca do spania na dziko w mieście, które jest jedną wielką górą, pełną serpentyn i zabudowań dom, obok domu. Zaczęliśmy się pytać ludzi o kawałek trawnika, czegokolwiek, gdzie mogli byśmy na jedną noc postawić za darmo namiot i  przespać. Niestety, z pośród 8 różnych rodzin, które z resztą bardzo miło z nami rozmawiały, nie posiadało takowego miejsca i wszyscy polecali nam kawałek parku przy miejskim parkingu. Za każdym razem mocno się dziwiliśmy i pytaliśmy – ale jak to? Czy to legalne? Co z policją?. – Na co zawsze dostawaliśmy odpowiedź, że to legalne i nie stanowi problemu, jeśli chcemy przenocować tylko jedną noc.  Nie czekaliśmy dłużej i gąszczem serpentyn wspinaliśmy się co raz wyżej do wskazanego nam parkingu. Faktycznie – parking był, kawałek trawki z ławeczką i kępką większych krzaków, które idealnie nadawały się na rozbicie naszego obozu. Kolacja – pełna kulturka na krótkościętej, zielonej trawce, przy drewnianej ławce. Położyliśmy się spać. Niestety, co chwila ktoś nam świecił światłami po namiotach, bo obok parkingu było jakieś centrum olimpijskie i miejski teatrzyk, w którym odbywały się wieczorem przedstawienia prezentowane przez dzieci, których rodzice przywozili  na miejsce. Dobra fajnie – godzina 23 – chyba się skończyło. Zamykam oczy, już prawie odpływam, aż tu nagle.. „TrrrrrrrrrR!!! D! D! D! Trrrddrdrrrdrrr...”. Tak – to było trzykołowe Piaggio w wersji mini pickup, w którym siedziało dwoje dzieci ,za którymi  biegła kolejna trójka drących się na całe wzgórze bachorów. Minęła kolejna godzina, a oni nadal jeżdżą w kółko parkingu i wrzeszczą swoimi jadaczkami. Myślę sobie – no przecież w końcu skończy im się benzyna.. – jednak paliwa starczyło jeszcze na dobre półtorej godziny.. Nareszcie. Cisza. Godzina druga w nocy – czas najwyższy na sen.. bo w nogach było ponad 170 km nie tylko po płaskim...




© 2014 Copyright & design by Mikołaj Kuropatwa. All rights reserved.