128 KM – MADONNA DEL PIANO – MONTELARCO [IT]
Wczesna pobudka i słabo zregenerowany organizm. Spakowaliśmy ciężki , mokry sprzęt i przejeżdżając Todi drogą SS448 podziwialiśmy gigantyczne koryto Tybru. Opcja tej trasy pozwoliła nam trochę odbudować organizm - nie miała stromych podjazdów, natomiast mnóstwo tuneli, mostów i wielkich ciężarówek, które miały problemy aby nas wyprzedzić na wąskich odcinkach.
Minęliśmy spore i robiące wielkie wrażenie jezioro Lago di Corbara – otoczone dużymi górami, ze stromym skalnym brzegiem z jednej strony, a z drugiej, łagodnym zejściem i ciągnącymi się w nieskończoność winnicami.
W kilku miejscach stały starożytne, opuszczone, kamienne budynki, pozbawione okien i zadaszenia. W Attigliano przecięliśmy Tyber i autostradę, wyjeżdżając jednocześnie z regionu Umbrii i wkraczając na tereny Lazio. Jest samo południe, słońce nie odpuszcza, a my rozpoczynamy wspinaczkę na Bomarzo – średniowieczne, urocze i przesiąknięte niepowtarzalnym charakterem miasteczko na skale.
Tak je zapamiętałem .Zrobiło na mnie większe wrażenie niż rzymskie koloseum, czy romantyczna Wenecja cuchnąca zgniłą rybą. Główną atrakcją tej miejscowości jest Park Potworów (Parco dei Mostri) – dawniej Święty Las (Sacro Bosco), słynący z ogrodów wypełnionych mitologicznymi wyobrażeniami stworzeń i zwierząt wyrzeźbionych bezpośrednio w skale. Zjechaliśmy specjalnie na dół, do parku, ale ceny wejściówek, masa turystów i brak miejsca dla rowerów – łatwo nas zniechęciły. No to raz! Z powrotem wspinaczka do centrum Bomarzo. Miasteczko urzekło mnie – domy wyglądały jakby ktoś wykuł je w skale, zlepione, na różnych poziomach – wszystkie w jednokolorowym odcieniu szarości i piasku; a to wszystko na niewielkim obszarze, na szczycie skalistej góry.
Pomiędzy domami na oknach wisiały porozciągane linki z suszącą się odzieżą, a na placu przed domami, dokoła słonecznego zegara i wyschniętej fontanny biegały i bawiły się dzieci. Fontanna była pusta, ale na szczęście, obok, było źródełko z zimną, czystą wodą. Spędziliśmy trochę czasu na napełnianiu pustych butelek po wodzie i wszystkich bidonów. No i oczywiście nie mogliśmy odmówić sobie chlapania się wodą i schłodzenia rozpalonego ciała. Koniec relaksu – trzeba jechać z myślą o jakimś obiedzie. Niestety, był czas sjesty i wszystkie lokale w Bomarzo pozamykane. Wyjazd z miasteczka cały czas pod niezłą górę. Przejechaliśmy parę kilometrów, minęliśmy Chia i odbiliśmy na południe. Droga była mocno dziurawa, Radek tracił szprychy, a ja na 3 zakręty od Fabrica di Roma złapałem kolejną gumę. Akurat było mocno w dół i zakręt – ledwo opanowałem rower przy czterdziestce na liczniku. Powietrze zeszło momentalnie, hamowanie obręczą po asfalcie. Szlak by to. Rower położyłem bokiem na niskim betonowym murku, wyciągnąłem koło, Radek podawał narzędzia i szukał dziury w starej gumie. Szybka wymiana na nową sztukę, lecą kolejne bluzgi – nie mogę trafić tarczą pomiędzy okładziny tarczówek, co chwila coś spada w głęboką trawę, a pot szczypie w oczy. Brudne łapy, trudno, jedziemy dalej. Wjeżdżamy do Fabrica di Roma. Dosłownie kilkaset metrów dalej droga SP26 pod adresem 133 na przeciwko placu zabaw, znowu czuję ciężki stukot i nadsterowność tylnego koła. Oczywiście znowu guma. Na tym samym kole. Rower na murek i zmieniamy. Apogeum wkurwienia, ręce całe w smarze, wszystko się sypie, czas ucieka, a my nadal bez obiadu. Skończyły mi się dętki, pożyczyłem jedną od Radka, sprawdziłem milimetr po milimetrze całą oponę z jednej i drugiej strony w poszukiwaniu czegoś, co może mi przebijać. Cała czysta, nie wiem. Zeskrobałem kawałki zeschniętej izolacji z wewnątrz opony – może to, może dętka się przecierała na ostrych okruszkach taśmy. Naprawa zakończona, odjazd. W Civita Castellana wpadliśmy do marketu, który mieścił się w wielopoziomowym centrum handlowym. Znowu traciliśmy czas, tym razem na szukanie wejścia, podążając obłędnie za strzałkami, które wyprowadziły nas na dach. A market był na dole. Trafiliśmy, zjedliśmy i wyjechaliśmy dalej. Nastał czas na wcześniejsze szukanie noclegu, było po 17, a my coraz bliżej Rzymu. Większość miejscowości nastawionych typowo pod turystykę, więc znalezienie darmowego miejsca do spania nie było łatwe. Jechaliśmy przed siebie, aż do miejscowości Montelarco. Od głównej drogi odchodziła wąska droga w dół i potem w górę przez pola i gaje oliwne. Kilka domów, ale nikogo na podwórku. Wahaliśmy się dzwonić, ale w ostatniej chwili przejeżdżała furgonetka z serwisem klimatyzacji. Poprosiliśmy o pomoc dwóch młodych Włochów, zadzwonili domofonem do kobiety i wytłumaczyli jej o co nam chodzi. Uśmiechnęła się i nie robiła problemu, pokazała rękami, że ten cały teren jest jej i możemy się rozbić, gdzie chcemy. W ten sposób, jeszcze za dnia, udało się nam rozbić, pomiędzy drzewami oliwnymi przed zmierzchem. Zjedliśmy kolację, jak ludzie, wysuszyliśmy ciuchy i namioty. Wreszcie byliśmy zadowoleni i mogliśmy zasnąć ze spokojem.