100 KM – JAUSIERS - BRIANCON [FR]
O poranku ,wypoczęci wpadliśmy z powrotem do Jausiers i miejscowej piekarni po kilka francuskich bagietek. Najlepsze na świecie! Chrupiące, jeszcze ciepłe pieczywo. Zjedliśmy śniadanie przy miejskim ryneczku i ruszyliśmy na zdobywanie kolejnych przełęczy. Droga biegła nad rwącą górską rzeką L’Ubaye z błękitną wodą, w której bardzo popularne były spływy kajakowe i na pontonach. Dalej drogą D902 wspięliśmy się na 2100 metrów na przełęcz Col de Vars.
Chwila przerwy, parę zdjęć i zlatujemy w dół po to, aby znowu wspiąć się na kolejną przełęcz. Po drodze spotkała nas burza, przeczekaliśmy ją siedząc skulonym pod jakimś krzakiem przykryci kurtkami i karimatami. Woda spływała z góry po asfalcie silnym strumieniem. Kiedy trochę przestało, wsiedliśmy na maszyny i przycisnęliśmy dalej. Byliśmy znowu powyżej dwóch tysięcy, odkryci na skalistym podłożu, a zza naszych pleców goniła nas kolejna burza. Znowu trochę strachu w gaciach, bo nawet nie ma gdzie się schować. Po prawej stronie mijamy piękną stromą skarpę, zwaną kamienną pustynią („Casse Desert”), a dalej ,to już tylko przełęcz Col d’Izoard (2360 m.n.p.m.)
W ostatniej chwili zdążyliśmy przed burzą, zaczęło już padać, schowaliśmy się pod dachem tamtejszego muzeum kolarstwa. Szybko przeszło, wyszło słońce, parę fotek i spadamy na dół.
Po zjechaniu w dół do Briancon, zafiniszowaliśmy w deszczu. Robiło się późno, a oczywiście na rozmowie z ludźmi na temat noclegu, tylko traciliśmy czas. Ludzie starali się pomagać, ale zanim się dogadaliśmy, albo zanim nam cokolwiek wytłumaczyli ,mijało cenne pół godziny. Pojechaliśmy na ślepo, na obrzeża miasta i tam zaryzykowaliśmy i podjeżdżając do jednego z domków. Gościnni właściciele pozwolili się rozbić na trawie, poczęstowali resztkami pizzy i dali nam wodę. Rozbiliśmy nasze śmierdzące namioty i poszliśmy spać.