151 KM – STEPANOVICE – SNEZNE [CZ]
Obudziliśmy się cali, zjedliśmy śniadanie i sarnim truchtem opuściliśmy teren budowy.
Mieliśmy świadomość, że jesteśmy już prawie w domu. Cały czas mówiliśmy, że damy radę i jedźmy 24h, że pociśniemy i dolecimy do domu za jednym zamachem. Niestety, zawsze kończyło się tylko na tych dobrych chęciach, bo nasze organizmy żyły swoim życiem i nie dało się z nich wydusić jeszcze więcej – potrzebowaliśmy snu. Tego dnia, teren ciągle mocno pagórkowaty. Nieustanne problemy ze sprzętem. Obiad - czeski syr, browar. Złe samopoczucie i wkurwienie - browar na doładowanie i browar – na poprawę samopoczucia. Czas szybko mijał ,a kilometry jeszcze szybciej. Był to kolejny dzień, w którym mieliśmy już tej wyprawy po dziurki w nosie. Żeby nam dodać otuchy ,wieczorem zaczęło kropić – na szczęście tylko chwilę – tak żeby nas dobić. Misja szukania noclegu, jak zawsze przeciągała się coraz dłużej. Tym razem nie trafiliśmy na miłych ludzi i dach nad głową. Wjechaliśmy kawałek w pole, tuż przed miejscowością Snezne. Temperatura spadła do 8 stopni Celsjusza! Wyjęliśmy śmierdzące gnojem namioty o konsystencji bagna w środku. Słońce zaszło, nie było co liczyć, że przed snem ścianki namiotów wyschną i nie będą opadać od wilgoci. Jako, iż jesteśmy twardzielami ,umyliśmy się tego dnia standardowo w dwóch litrach lodowatej wody, stojąc na odkrytym polu z gołą dupą, po której gryzły nas całe roje komarów. No co zrobisz. Nic nie zrobisz. Ubraliśmy się w ciepłe rzeczy, zapieczętowaliśmy w śpiworach i byle przeżyć do rana.