- Szczegóły
156 KM – MONTEROMANO – PIAN D’ALMA [IT]
Wstaliśmy skoro świt, spakowaliśmy, wrzuciliśmy coś na ząb i żegnając się z koniem Rafałem zatrzasnęliśmy za sobą kłódkę bramy.
Zapowiadała się niezła pogoda, od rana parzyło słońce. Kierujemy się ku morzu. Wjechaliśmy do małego miasteczka Tarqunia, które kiedyś było zamieszkiwane przez Etrusków.
Stare miasto otoczone grubymi murami, potężne baszty i kamienne podłoże. Całość stała na wzniesieniu. Przy wyjeździe ze starożytnych zabudowań zatrzymaliśmy się w doskonałym punkcie widokowym, z którego widać było morze i kilka wysp.
W murku, przy którym staliśmy, wmurowane były porcelanowe obrazki przedstawiające różne obiekty widoczne z tamtego miejsca, wraz z krótkim opisem ich historii.
Po krótkiej sesji zdjęciowej wjechaliśmy na drogę E80 i popędziliśmy dalej na północ. Słońce dawało popalić, od dołu parzyła nas czarna dwupasmówka, dookoła żadnych drzew i cienia, czuliśmy się jak na pustyni. Droga była długa i końca nie było widać. Na wysokości Residence Manta zatrzymaliśmy się przy zamkniętej knajpce,było samo południe, co oznaczało sjestę. Zza gęstego płotu obrośniętego krzewami dochodziły do nas imprezowe rytmy i wrzaski rozbawionych ludzi. My też zrobiliśmy sobie przerwę i siadając w cieniu ogromnej pinii delektowaliśmy się słodyczami i soczystymi owocami.
Kolejny, dłuższy przystanek zrobiliśmy dopiero w Grosseto – większe miasto, w którym postanowiliśmy zrobić jakieś zakupy na kolację i śniadanie ,odwiedzając miejscowy market. Spędziliśmy tam sporo czasu na szukaniu czegoś otwartego. Jak okazało się, w Grosseto było kilka dzielnic obcokrajowców. Pod jednym z marketów trafiliśmy na Polaków, niestety nie chcieliśmy się do nich przyznawać i ze wstydem, jak najszybciej stamtąd zwialiśmy. Chłopaki najprawdopodobniej przyjechali tutaj do pracy, ale reprezentowali największą żulerkę pod marketem i darli się, rzucając mięsem. Przykro się robi, widząc takie sytuacje. Wyjeżdżając z Grosseto do Marina di Grosseto, usłyszeliśmy jeszcze kilka polskich głosów – na szczęście bardziej przyzwoitych. Jechaliśmy rowerówką wzdłuż głównej drogi, potem trasą równolegle do morza. Droga prowadziła przez gęsty las, w którym po lewej i po prawej stronie znajdowały się wypchane po brzegi kempingi i ośrodki wypoczynkowe. W drzewach siedziało oczywiście mnóstwo skrzeczących cykad , których częstotliwości nakładały się w naszych uszach i dostawaliśmy białej gorączki. Dojechaliśmy do Castiglione della Pescaia – turystycznego miasteczka ze ślicznym portem i bogatym brzegiem.
Zlokalizowaliśmy pierwszą lepszą knajpę i zatrzymaliśmy się na konkretną obiado-kolację w postaci pizzy. Kilka kilometrów dalej, zrobiliśmy krótki postój na szybką kąpiel w morzu i popędziliśmy szukać miejscówki do spania. Jak co dzień kłopoty.. objechaliśmy mnóstwo domów i gospodarstw – i oczywiście, albo nikogo nie było, albo nikt nam nie chciał pomóc. W akcie desperacji, niemal rozbiliśmy się pomiędzy górami nad tunelem, ale zwątpiliśmy w zbyt dostępne miejsce po czym przejechaliśmy jeszcze kilkanaście kilometrów. Wyjechaliśmy z pasma gór i lasu, znajdując się w Pian d’Alma. Bardzo mała spokojna wioska. Skręciliśmy w pierwszą boczną uliczkę i po jakimś kilometrze podjechaliśmy do domu, przy którym była jakaś żywa dusza. Trafiliśmy na starsze małżeństwo. Pozwolili się rozbić w ogródku. Czuliśmy się bezpiecznie. Starszy człowiek pokazał nam roboczą łazienkę z ciepłą wodą oraz kran z wodą pitną. Wdzięczni i zmęczeni przygodami odświeżyliśmy się, zjedliśmy kolację i poszliśmy spać, czując się jak w hotelu.