- Szczegóły
140 KM –PIAN D’ALMA - PISA [IT]
Następnego dnia mieliśmy ambitne plany, aby dojechać do Pizy, a na pewno pomogła nam w tym poranna kawa, przygotowana przez właścicieli posesji, na której spaliśmy. Zaraz po śniadaniu wyjechaliśmy i pierwszy postój zrobiliśmy w miejscowości Follonica. Ale zanim do niej dojechaliśmy, zaliczyłem kolejną gumę. Potem długo błądziliśmy w poszukiwaniu marketu. GPS co chwila wprowadzał nas w błąd, ale po kilku wirażach, pomiędzy osiedlami miasteczka, udało się wyjechać z pełnymi sakwami prowiantu. Kierowaliśmy się przez San Vincenzo na drogę SS206, cały czas wzdłuż autostrady. Podróż była męcząca – nie mijaliśmy ciekawych miejsc (no może poza szpanerską gminą La California), cały dzień pedałowaliśmy w największym słońcu przecinając wysoko zawieszoną autostradę, raz z lewej, raz z prawej strony.
Nie zabrakło również pagórków i przebitej opony (tym razem ofiarą był Radek). Przed miejscowością Collesalvetti, zaczepiliśmy większą restaurację, nasze żołądki błagały o jakiś obiadek, tym bardziej, że godzina była późna, popołudniowa. Niestety, obeszliśmy kilka razy knajpę i nie spotkaliśmy nikogo, kto mógłby nas obsłużyć. Resztkami sił wskoczyliśmy na nasze obładowane pojazdy i kilometr dalej trafiliśmy Lidla. Uffff.. nareszcie. Należało się nam trochę odpoczynku. Razem z zakupami, rozłożyliśmy się w cieniu na parkingu i rozpoczęliśmy ucztować. Cztery gorące placki na łeb, trochę słodyczy i cola dały nam kolejne porcje energii na kontynuację zdobywania krzywej wieży. Od celu dzieliło nas zaledwie kilkanaście kilometrów. Gdy wjechaliśmy do Pizy, włączyłem GPS i obwodnicami miasta szybko dotarliśmy. Nareszcie! Na żywo zobaczyłem krzywą wieżę.
Dokoła mnóstwo turystów, było słychać również głosy Polaków. Na wejściu powitali nas czarnoskórzy handlarze zegarkami, zapytali nas skąd jesteśmy. My odpowiedzieliśmy po angielsku, że z Polski. Po czym oni do nas: „Zegarki za darmo, za darmo! Chcesz?!”. Hahaha, nie mogłem wytrzymać ze śmiechu, chłopaki chyba umieli zagadać we wszystkich językach, byle coś sprzedać. Zrobiliśmy kilka fotek, obeszliśmy Piazza del Duomo, nabraliśmy wody z fontanny i udaliśmy się w poszukiwaniu wyjazdu i szukaniu noclegu. Zwiedziliśmy stare miasto i przejechaliśmy przez kilka uroczych dzielnic Pizy nad rzeką Arno. Wyjechaliśmy na SS1 i rozglądaliśmy się za miejscówką do spania. Na drodze same korki, dokoła same zabudowania nie nadające się na nocleg. Pogoda zapowiadała się na deszczowa, a słońce już się schowało za horyzont. Przejechaliśmy przez tory i tuż przed rzeką Morto Nuovo skręciliśmy w prawo, w boczną uliczkę ze sporą ilością pól uprawnych. Rozejrzeliśmy się w jedną i drugą stronę, pokrążyliśmy jeszcze chwilę i w końcu zdecydowaliśmy się na mały sad, nad rzeką, obok jakiegoś gospodarstwa. Trawa była skoszona do połowy, wiedzieliśmy, że właściciel na pewno będzie kontynuował robotę rano – dlatego zarządziliśmy wcześniejszą pobudkę niż zwykle. Rozłożyliśmy sprzęt i z nadzieją na przespaną noc bez kłopotów – próbowaliśmy zasnąć (co nie było łatwe ze względu na przelatujące nisko samoloty, hałasującą rwącą rzekę, tory kolejowe oraz autostradę).