- Szczegóły
128 KM – CAVI - NOLI [IT]
Bałem się obudzić, bo obawiałem się, że czuł się będę gorzej. Na szczęście wstałem rano, jak nowo narodzony. Psychika ludzka w trudnych warunkach jest naprawdę w stanie zdziałać wiele ,jeśli wykażemy się wiarą i wytrzymałością, i skupimy na osiągnięciu celów, zawsze damy radę. Grunt to się nie poddawać i nie zwątpić – chociaż to drugie bardzo często nas dotyka.
Zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy i wyjechaliśmy. Na pamiątkę, nieumyślnie, zostawiłem w pensjonacie moją śmierdzącą, choć wypraną skarpetkę. No trudno – zdarza się. Trasa przebiegała głównie cały czas nad wodą. Na dworze było szaro, mgliście i co chwilę kropiło.
Mieliśmy kilka postojów na kawę, żeby przeczekać opady. Dojechaliśmy do Rapallo. Teren cały czas był stromy i górzysty, ale po naszej lewej stronie zawsze towarzyszyła nam lazurowa woda. Zamiast przeciąć wystający cypel i jechać prosto na Genue, postanowiliśmy, aby drogą bez wylotu dokręcić kilkadziesiąt kilometrów i zaliczyć unikalne miejsce znane z powieści romantycznych i piosenek – Portofino.
Droga była wąska, a mijały nas co chwila samochody za pół miliona. Cały urok tych pięknych kolorowych domków zawieszonych na skale, wydrążonych w niej nad samą wodą korytarzy, psuła jedynie pogoda.
Wjechaliśmy do samego centrum Portofino, do dokoła tłoczno i mało miejsca. Zatoka ta ma rzeczywiście pewien urok, ale dla osób które przyjechały tam w jakieś zaciszne miejsce na romantyczny wypoczynek, a nie dla przejeżdżających i przebijających się w tłumie turystów. Zrobiliśmy kilka zdjęć i wróciliśmy do Santa Margherita Ligure, skąd przyjechaliśmy i wspinając się stromymi serpentynami przebiliśmy się w górę na drugą stronę półwyspu do Recco. Dalej kontynuując jazdę wybrzeżem przecinaliśmy takie miejsca jak Pieve Ligure, Nervi, aż do wielkiej Genui. Mimo doświadczenia po rozległym i gęstym Rzymie, wielkość i tłoczność w Genui sprawiała nam trudności. Jechaliśmy główną kilkupasmówką, wyprzedzając autobusy i wolniejsze pojazdy. Ludzie patrzyli z podziwem i jak na wariatów. Znaki pokierowały nas na autostradę, z której szybko zawróciła nas policja i miło wytłumaczyła drogę zastępczą. Zawróciliśmy kawałek i przemierzając centrum, i zaliczając najlepsze lody w mieście opuściliśmy miasto. Przeskakiwaliśmy z miejscowości na miejscowość, w naszych oczach wszystkie wyglądały już tak samo. Varazze, Savona, Vado Ligure.. piękne, wszystkie urocze, ale słońce było coraz niżej i trzeba było znaleźć miejscówkę na nocleg. Wszystko turystyka, wszystko zabudowane, a tam, gdzie nie zabudowane to strome skały. Nasza tułaczka skończyła się w Noli. Odbiliśmy od razu pod górę, serpentynami, wąskimi uliczkami z nadzieją na mniej zamieszkałe obszary wyżej. Próbowaliśmy znowu kogoś zapytać, ale traciliśmy tylko cenne minuty, bo jak na złość nie było nigdzie żywej duszy. Zajechaliśmy do pewnej willi na wzniesieniu, gdzie dokoła było sporo wolnej niezagospodarowanej przestrzeni. Zadzwoniliśmy domofonem i po 10 minutach zszedł jakiś macho. Nie zgodził się żebyśmy spali na jego ziemi, ale wysłał nas na pobliski parking, powiedział, że na jedną noc nikt nie powinien się do nas przyczepić. Nie mieliśmy już wyboru, robiło się ciemno. W razie czego mieliśmy na kogo zgonić, kto nam ten pomysł polecił. Na znakach było zezwolenie dla camperów. Uznaliśmy, że jakby złączyć nasze oba rowery, to też mamy camper.
Powierzchnia parkingu była skałą, śledzie wbijaliśmy kamieniami i modliliśmy się, aby weszły chociaż parę cm w teren. Tej nocy nasze namioty stały b. pewnie i były najbardziej naciągnięte z całego wyjazdu. Serio! Rano nie mogliśmy wyjąć szpilek ze skały. Wypiliśmy piwko i poszliśmy spać.